[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie dysponował specjalnymi torbami na dowody rzeczowe) a następnie wrócił do samochodu i spróbował skontaktować się z szeryfem przez CB
radio. Zakłócenia na linii były tak duże, że wszedł z powrotem do biura i zadzwonił jeszcze raz z telefonu stacjonarnego, który działał, chociaż był
częściowo nadpalony.
Stojąc przy osmalonym biurku i czekając, aż Tom podniesie słuchawkę, wpatrywał się w to, co przed chwilą znalazł. Z jakiegoś powodu ogień
nie strawił całkowicie urządzenia zapalającego. Sądząc po etykiecie, butelka zawierała kiedyś wino musujące Taylor New York State, zapach zaś
sugerował, że ostatnio przechowywano w niej benzynę.
Naczelnik wiedział również (z badań i niekończących się kursów doszkalających, jako że nigdy wcześniej nie miał do czynienia z ładunkiem
zapalającym), że jako lontu najczęściej używa się kawałka szmaty. Jednak ten lont był jakiś inny. Uniósł butelkę na wysokość oczu.
Naczelnik był człowiekiem raczej pozbawionym poczucia humoru. Kiedy jednak w słuchawce rozległo się Halo?" szeryfa, nie mógł po-
wstrzymać śmiechu. Pomyślał właśnie, że muszą mieć do czynienia z wyjątkowo oczytanymi podpalaczami. Kto inny użyłby strony wyrwanej z
egzemplarza National Geographic" jako lontu zapalającego w koktajlu Mołotowa?
Mark rzekł burmistrz Hank Moorhouse wysłuchawszy, co tamten miał mu do powiedzenia to nie zbrodnia, kiedy ktoś łazi po okolicy i robi
zdjęcia. Gdyby nie te dupki z miasta fotografujące nasze liście, bylibyśmy o wiele biedniejszym miastem. Dobrze o tym wiesz.
Była pora kolacji. Smakowite zapachy pieczeni i polanych tłuszczem ziemniaków wypełniały wiktoriańską rezydencję burmistrza. Z
odległej części domu dobiegał szczęk sztućców oraz stłumione głosy biesiadujących.
Potężnie zbudowany i groznie wyglądający młody człowiek, którego policzek wypychała przeżuwana kostka tytoniu, odezwał się: Ten facet
jest niebezpieczny. Słyszał pan, co się przydarzyło dzieciakowi Meg Torrens? Ktoś dał mu narkotyki.
Nie! Nic o tym nie wiem. Samowi? Jasny wąsik rozmówcy co chwilę przyciągał spojrzenie Moorhouse'a.
Ludzie mówią, że dostał je od Pellama. Paru chłopaków widziało ich razem.
Mark obrócił kostkę tytoniu w ustach.
Nozdrza Moorhouse'a rozszerzyły się, wciągając łapczywie woń kolacji. Chciał jak najszybciej zakończyć tę rozmowę. Ale Mark pracował dla
Wexella Amblera, Ambler zaś był wierzycielem obu hipotek zaciągniętych przez Moorhouse'a na kolonialną rezydencję z sześcioma sypialniami,
jak również członkiem zarządu rady miejskiej. Odparł więc: Co za sukinsyn. Oddarl kawałek taśmy klejącej, skleił go, włożył do ust i
zaczął żuć. Od dawna walczył z nałogiem, ale teraz pomyślał, że to lepsze niż żucie tytoniu.
To nie wszystko. Mark rzucił mu na biurko foliową torebkę wypełnioną białym proszkiem.
Co to jest?
A jak pan myśli?
Moorhouse popatrzył na torebkę takim wzrokiem, jakby zawierała fragmenty stopionego rdzenia reaktora z Czarnobyla.
Widziałem, jak Pellam to upuścił powiedział Mark. Moorhouse pochylił się nad biurkiem. Uważał, żeby nie dotknąć
opakowania. Rzadko widuje się w Cleary takie rzeczy. Chryste, a ja martwię się, że moi chłopcy... Ruchem głowy wskazał jadalnię po-
pijają piwo. Mówią, że nigdy nie palili haszu, i ja im wierzę. Ale to... Co to właściwie jest, Mark? Kokaina, tak?
Myślę, że to speed. Amfetamina.
I to jest nielegalne?
Mark prychnął. Nielegalne? Numer jeden na liście kontrolowanych substancji.
Jak myślisz, ile to może być warte? Jaka jest tego jak to się mówi w wiadomościach wartość rynkowa?
Sądzi pan, że ja to wiem? odparł Mark, podnosząc głos ze zdziwieniem. Co to zresztą za różnica?
55
Nie mogę aresztować kogoś tylko dlatego, że widziałeś, jak mu to wypadło. Po namyśle Moorhouse stwierdził, że wcale nie jest tego pewien.
Może i mógłby to zrobić. Zastanawiał się, gdzie dałoby się to sprawdzić. Cleary miało miejskiego prawnika.
Mark uśmiechnął się życzliwie i nachylił się ku niemu w sposób, który uważał za swój popisowy numer. W takim razie będziemy musieli się
nad tym głębiej zastanowić.
Wzrok Moorhouse'a krążył wokół trefnej paczuszki niczym komar szukający na skórze odpowiedniego do ukłucia miejsca. Sam nie wiem.
Jakaś brązowa koperta plasnęła nagle o blat biurka. Moorhouse podskoczył, zawahał się, po czym po chwili wziął ją do ręki. Popatrzył na Marka,
który wyjaśnił: W środku znajdzie pan trzy tysiące dolarów.
Moorhouse przesunął kciukiem po pliku banknotów. Cóż, wierzę ci na słowo. Skąd wzięły się te pieniądze?
Powiedzmy, że kilku mieszkańców miasta urządziło zbiórkę. Uważamy, że ten facet nie powinien tu dłużej przebywać. Filmu nie będzie. Nie ma
żadnego powodu, żeby nadal się tu kręcił.
Co to więc oznacza? spytał Moorhouse i natychmiast zdał sobie sprawę z tego, że nie powinien był pytać.
Może pan to uznać za wynagrodzenie sędziego pokoju. Spojrzenie burmistrza powędrowało od pieniędzy do foliowej torebki.
Wsunął kopertę do szuflady biurka, po czym końcem swojego stylowego pióra wepchnął do niej również woreczek z białym proszkiem, miękkim
niczym talk dla niemowląt.
Pellam wypił trzy kieliszki whisky Wild Turkey, wmawiając sobie, że coś świętuje, po czym położył się w przyczepie, słuchając, jak Willy
Nelson śpiewa piosenkę Crazy".
Miał pewną teorię, która gwarantowała bardzo optymistyczne nastawienie do życia. Trzeba zawsze zakładać, że wydarzy się najgorsze, a kiedy
się nie wydarzy, wówczas to, co nas faktycznie spotyka, nie wydaje się wcale takie złe.
I jak tu nie być optymistą z taką filozofią?
Tak więc teraz, na granicy alkoholowego zamroczenia, Pellam powtarzał sobie, że najgorsze już się stało. Po pierwsze, stracił pracę, której
potrzebował; po drugie, było to jedyne zajęcie na świecie oprócz pławienia się w bogactwach które odpowiadało jego temperamentowi. Po
trzecie, w tej chwili cały Bulwar Zachodzącego Słońca prawdopodobnie huczy już od plotek przypisujących mu osobiście winę za pogrzebanie
znakomitego filmu. Po czwarte, wciąż nie znalazł mordercy swojego przyjaciela. I po piąte, kobieta, o której bardzo dużo ostatnio myślał, była na
niego wściekła z powodu, którego nie potrafił za żadne skarby świata zrozumieć (chodziło rzecz jasna o Meg, a nie
o Janinę czy... hm, Trudie. Za pózno, żeby teraz do niej dzwonić. Zrobi to jutro).
[ Pobierz całość w formacie PDF ]