[ Pobierz całość w formacie PDF ]
była tak oszołomiona, że nic nie zrozumiała.
- Będzie tu za chwilę - oznajmił, odkładając słuchawkę. Jego
usta wykrzywiły się w chłodnym, sarkastycznym grymasie i dodał: -
Możesz przestać się trząść, jesteś już zupełnie bezpieczna!
Odwrócił się i wyszedł, zostawiając Leonie bliską łez.
Mieszkać pod jednym dachem z Gilesem Kentem to tak, jakby
próbować urządzić sobie życie na krawędzi wulkanu. Jak, na litość
boską, uda się to przetrwać?...
Podczas obiadu Giles odnosił się do niej z uprzejmym dystansem.
Traktował ją jak gościa i Leonie przyjęła ten wzór wzajemnego
odnoszenia się do siebie z cichą wdzięcznością. Była uprzejma,
89
SR
unikała jakichkolwiek poufałości i starała się nie napotkać jego
wzroku. Kiedy godzinę pózniej poszła do swojego pokoju, Giles
otworzył przed nią drzwi z ironiczną miną.
- Idziemy uciąć sobie małą drzemkę? No to miłych snów.
Leonie udała, że nie słyszy ironii w jego słowach i całe popołudnie
spędziła u siebie na górze.
Kolacja była powtórzeniem obiadu. Rozmawiali uprzejmie,
grzecznie i bezosobowo. Po kolacji rozstali się w ten sam sposób.
Wzorzec ich wzajemnych stosunków ustalony został bardzo
szybko. Codziennie rano spotykali się na śniadaniu, potem jechali na
godzinną przejażdżkę, aby poznała okolice Essexu i wracali w porze
obiadowej. Po obiedzie Giles nalegał, żeby Leonie poszła do siebie na
górę odsapnąć nieco", a o zmroku spożywali wspólnie lekką kolację.
Przed snem, a Leonie kładła się dość wcześnie, zawsze jeszcze trochę
przesiadywali w bawialni, słuchając muzyki lub oglądając telewizję.
Giles traktował ją z chłodną obojętnością i uprzejmą troską.
Podczas posiłków i przejażdżek rozmawiali na luzne i
niezobowiązujące tematy. Poznawali się coraz lepiej i często ją
zaskakiwał. Mieli ze sobą więcej wspólnego, niż kiedykolwiek by się
tego spodziewała. Lubili te same książki, te same filmy, tę samą
muzykę. A przynajmniej zawsze znajdowało się coś, o czym mogli
swobodnie porozmawiać.
Czasami jednak ich oczy spotykały się i wtedy Leonie czuła, jak
oblewa ją fala gorąca. Szybko odwracała twarz.
W takich momentach w jego zimnych, szarych oczach na powrót
błyszczała drwina. Zdawał sobie sprawę, jak jego fizyczna obecność
działa na nią i - to było naprawdę niepokojące. Leonie wiedziała, że
Giles jej pragnie, ale nie potrafiła zrozumieć, co nim kierowało.
Czyżby chęć zemsty? Czy wciąż nienawidził jej za to, że musiał ją
poślubić?
Pod koniec tygodnia Leonie nie mogła już doczekać się powrotu
pani Kent. Wciąż obawiała się tego spotkania, lecz sądziła, że życie
stanie się nieco łatwiejsze, gdy nie będzie musiała być ciągle sama z
Gilesem. Miała też nadzieję, że wraz z powrotem pani Kent zakończy
90
SR
się udawanie, że jest to prawdziwy miodowy miesiąc i Leonie będzie
mogła wrócić do pracy, a może nawet nieco się odprężyć...
Pani Kent przyjechała póznym wieczorem pewnego zimnego,
wietrznego dnia. Narzekała na ból głowy po długiej podróży i od
razu położyła się do łóżka.
Następnego dnia rano Giles wyszedł do pracy, zanim jeszcze
Leonie wstała, więc przy śniadaniu miała towarzyszyć tylko
teściowej. Gdy właśnie skończyła jeść, starsza pani zeszła do jadalni.
Zatrzymała się w drzwiach, jakby zaskoczona widokiem dziewczyny,
po czym mruknęła: dzień dobry" i usiadła naprzeciwko. Nalała
sobie trochę soku pomarańczowego, wypiła, wzięła kromkę chleba i
w milczeniu zaczęła nakładać sobie cienką warstwę marmolady.
Optymizm Leonie ulotnił się bez śladu. A więc to tak właśnie
miało wyglądać? Ponura cisza, wrogość i izolacja? Dziewczyna nie
wierzyła, że w ogóle będzie w stanie znieść coś podobnego.
Po chwili jednak pani Kent spojrzała na nią, marszcząc czoło.
- Leonie... - zaczęła, ale przerwała i westchnęła ciężko.
- Tak? - Leonie patrzyła jej w oczy z błagalnym napięciem.
%7łycie w tym domu stanie się koszmarem, jeśli nie tylko Giles, ale
również i jego matka będą jej wrogami.
- Leonie - jeszcze raz zaczęła pani Kent i nagle ujęła drżące
dłonie dziewczyny w swoje ręce. - Mój Boże, kochanie, nie patrz na
mnie w ten sposób. Jest mi tak wstyd... Byłam dla ciebie nieuprzejma,
tak bardzo tego żałuję. Gdyby było inaczej, ty i Malcolm
pobralibyście się od razu i wtedy może on nie pojechałby w tę
podróż, i... - głos jej się załamał, lecz po chwili dodała cicho: - Ale
teraz, cóż z tego? Czasu nie da się cofnąć.
Azy zaczęły spływać jej po zapadłych policzkach.
- Proszę... niech pani nie płacze, niech pani nie płacze - szeptała
przerażona dziewczyna.
Pani Kent puściła dłonie Leonie, by przesunąć ręką po swej
zmęczonej twarzy.
- Tak, masz rację, nie wolno nam płakać nad czymś, czego nie
jesteśmy w stanie zmienić - powiedziała zduszonym głosem. - Przed
91
SR
nami przecież przyszłość... Tak, tylko to ma teraz znaczenie. Dziecko,
jego dziecko. Gdy Giles mi powiedział... Och, to był cud. Wszystko się
zmieniło. Moje życie znów nabrało sensu.
- Wyciągnęła małą chusteczkę i wytarła oczy, po czym zdołała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]