[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bluzeczkę na ramiączkach, którą przycisnęła do ciała i okręciła się z nią przed lu-
strem. Nareszcie poczuła się jak normalna dziewczyna.
Oczywiście jej matka nie zgodziłaby się nigdy na taki strój. Chodziło o to, że
nie tylko odsłaniał nogi i plecy, ale też było w nim coś zmysłowego. A to z pewno-
ścią nie pasuje do księżniczki, która powinna być niczym kawałek drewna - zupeł-
nie nieczuła na tego rodzaju rzeczy.
Przebrała się i stwierdziła, że musi zbudzić Jake'a. Po chwili wahania zajrzała
do jego sypialni, ale jego już tam nie było. Stała przez chwilę przed jego łóżkiem i
z otwartymi ustami patrzyła na to, jak jest posłane.
Następnie wróciła do siebie i spróbowała nadać swemu łóżku podobny wy-
gląd, a gdy jej się nie udało, stwierdziła, że tak też jest dobrze i zwyczajnie". Być
może tak już jest, że mężczyzni ścielą łóżka znacznie porządniej niż kobiety...
Mężczyzni...
W pokoju Jake'a było rzeczywiście coś męskiego. Coś, co sprawiało, że na jej
policzkach pojawił się rumieniec.
Kiedy ponownie zajrzała do dużego pokoju, zauważyła, że Jake jest w kuchni.
Miał ze sobą duży kosz z owocami, które obierał i kroił na kawałki.
Shoshauna przez chwilę chłonęła ten widok. Jake wyglądał naprawdę pięknie,
krojąc owoce swoim ostrym nożem, toteż Shoshauna znowu musiała stwierdzić, że
S
R
mężczyzni widocznie znacznie lepiej sprawdzają się w kuchni niż kobiety.
Gdyby ona musiała obrać i pokroić te owoce, zapewne od razu na początku
skaleczyłaby się w palec.
Stała tak przez chwilę, zdając sobie sprawę z tego, iż Jake wie, że go obser-
wuje. Zerknął nawet w jej stronę, ale szybko odwrócił wzrok, jakby nie chciał za-
akceptować nowego stroju księżniczki.
- Czy Wasza Wysokość dobrze spała? - spytał w końcu.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Przecież poprzedniego dnia mówili sobie
po imieniu.
Teraz odniosła wrażenie, jakby między nimi wyrósł mur, który Jake Ronan
stara się zbudować. Ona jednak chciała być normalną dziewczyną, więc tego rodza-
ju tytuły bardzo jej przeszkadzały.
- Mów mi po imieniu - rzuciła.
- Nie mogę.
- Ale ja ci rozkazuję!
Jake uniósł wzrok i się zaśmiał. Poczuła, że znowu jest dawnym sobą, ale on
powiedział:
- Nic z tego, Wasza Wysokość.
- Dlaczego?
- Powinienem się skupić na tym, żeby chronić Waszą Wysokość, a nie spoufa-
lać się z kimś, kto jest członkiem królewskiej rodziny - zaczął. - To wbrew regu-
łom, które panują w moim zawodzie, a także wbrew zdrowemu rozsądkowi.
Shoshauna spuściła wzrok.
Nagle zrozumiała, że jemu chodzi o coś innego niż jej. Ona chciała zbliżyć się
do drugiego człowieka, a on chciał zachować dystans. Ona pragnęła spędzić z kimś
czas, gdyż przez całe życie, pomijając okresy, kiedy zajmował się nią dziadek, czu-
ła się samotna, on natomiast dał jej znak, że powinni spędzić ten tydzień oddzielnie.
Poczuła się głęboko rozczarowana. Oczywiście jej matka pochwaliłaby za-
S
R
chowanie Jake'a. Jej zdaniem Jake Ronan był zapewne człowiekiem, który zna
swoje miejsce".
Jake z pewnością spodobałby się jednak babci. Jej zdaniem żołnierze byli naj-
lepszymi kandydatami na mężów, ponieważ w czasie służby uczyli się tego, że na-
leży wykonywać rozkazy.
Tyle że Jake stanowił jakiś dziwny wyjątek w tej materii.
Nie chciał wykonywać rozkazów - a w każdym razie tych, które pochodziły
od Shoshauny. Więc co dalej?
- Może będziesz przynajmniej używał mojego kryptonimu - zaproponowała.
Zawahał się, popatrzył na nią, a potem wzruszył ramionami. Nie wiedziała,
czy wyraża w ten sposób zgodę, czy podtrzymuje swą decyzję. W każdym razie
odniosła wrażenie, że jest to dla niego poważna sprawa.
Ponownie skoncentrował się na krojeniu owoców, tak jakby na świecie nie
było ważniejszych rzeczy.
- Czy mogłabym spróbować? - zapytała i podeszła do niego.
Czy jej się wydawało, czy Jake się trochę cofnął? Postąpiła krok do przodu, a
on znowu się odsunął. Po chwili podał jej nóż, nawet na nią nie patrząc.
- Tylko się nie skalecz - mruknął, jakby czytał w jej myślach.
Shoshauna wzięła nóż, nie wiedząc, czy nie powinna się poczuć urażona. Na-
tomiast Jake zaczął rozpalać w piecu. Przez chwilę patrzyła na jego sprawne ruchy,
a potem spróbowała się skoncentrować na nożu i owocach.
Wydawało jej się, że wie, jak należy je obrać, a następnie pokroić na kawałki.
- A swoją drogą, co będziemy gotować?
- Nie wiem, co będziemy gotować, ale ja mam zamiar upiec babeczki z owo-
cami.
- Chcę się tego nauczyć.
- Po co?
- Może mi się to kiedyś przydać - oznajmiła. - To przecież bardzo użyteczna
S
R
umiejętność.
Jake skinął głową.
- Tak, dla kogoś takiego jak ja, kto musi się gdzieś ukrywać i może sobie w
ten sposób uprzyjemnić czekanie - rzucił, a potem spojrzał na nią niechętnie. - Ale
dla księżniczki...
- Chcę umieć robić użyteczne rzeczy!
- To, co jest użyteczne dla zwykłego człowieka, wcale nie musi być użyteczne
dla księżniczki - stwierdził sentencjonalnie.
Chciała zawołać, że pragnie być właśnie taką osobą - zwykłą i robiącą to, co
wszyscy. Jednak popatrzyła tylko na leżący przed nią owoc mango i zabrała się do
niego ze zdwojoną energią, chcąc pokazać Jake'owi, co potrafi.
Po dziesięciu minutach stwierdziła, że Jake prawdopodobnie miał rację. Owoc
mango wciąż przed nią leżał, tyle że strasznie pokiereszowany, pomijając fakt, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]