[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najpierw musiałem sprawdzić. Nie zużywam lekkomyślnie swoich zaklęć.
Wymówiłem słowa, tym razem aż trzy mniej elegancko, ale było to dość
toporne zaklęcie. Miało za to straszliwą siłę.
Całe moje ciało drgnęło, kiedy drzwi zapadły się do wnętrza jakby kopnięte
przez olbrzyma w bucie okutym stalą. Wkroczyłem natychmiast i natychmiast
stanąłem zakłopotany, gdy tylko oczy przystosowały się do półmroku. Znalazłem
się w hallu wysokim na dwa piętra.
Naprzeciwko, z prawej i z lewej strony, prowadziły na górę schody; skręcały
do wnętrza, do otoczonego poręczą podestu na piętrze, skąd wybiegał korytarz.
Pod nim był drugi korytarz, dokładnie naprzeciw mnie. Dwa ciągi schodów pro-
wadziły też w dół, na tyłach tych pierwszych. Decyzje, decyzje. . .
W samym środku sali stała czarna kamienna fontanna, wyrzucając w powie-
trze płomienie zamiast wody. Ogień opadał do kamiennej misy, wirował tam i tań-
czył. Płomienie były czerwone i pomarańczowe w powietrzu, białe i żółte w dole;
falowały. Salę wypełniała aura mocy.
Każdy, kto potrafi sterować uwolnioną w tym miejscu energią, będzie trudnym
148
przeciwnikiem. Przy odrobinie szczęścia może się nie przekonam, jak trudnym.
Niewiele brakowało, a zmarnowałbym swój specjalny atak, kiedy dostrzegłem
nagle dwie postacie w kącie po prawej stronie. Ale nie poruszyły się. Trwały
w nienaturalnym bezruchu. Posągi, oczywiście. . .
Nie mogłem się zdecydować, czy szukać na górze, na dole, czy ruszyć pro-
sto przed siebie. I właśnie postanowiłem sprawdzić na dole, zgodnie z teorią, że
jakiś instynkt nakazuje więzić nieprzyjaciół w zimnych, podziemnych lochach.
Aż nagle coś w tych dwóch posągach znowu przyciągnęło moją uwagę. Wzrok
przystosował się nieco i widziałem teraz, że jeden z nich przedstawia siwowło-
sego mężczyznę, drugi ciemnowłosą kobietę. Przetarłem oczy i dopiero po kilku
sekundach uświadomiłem sobie, że dostrzegam zarys swej dłoni. Czar niewidzial-
ności rozpraszał się. . .
Podszedłem do obu figur. Starzec trzymał kilka płaszczy i kapeluszy, co po-
winno być wskazówką. Uniosłem jednak połę jego błękitnej szaty. W jaskrawym
nagle blasku fontanny zauważyłem imię RINALDO wyryte na prawej nodze. Pa-
skudny bachor.
Kobieta obok okazała się Jasrą, oszczędzając mi poszukiwani między szczu-
rami w podziemiach. Także wyciągała ręce, jakby w geście obrony. Ktoś powiesił
jej na lewym ramieniu jasnoniebieską parasolkę, na prawym jasnoszary deszczo-
wiec typu Londyńska Mgła. Przeciwdeszczowy kapelusz w tym samym kolorze
tkwił na bakier na jej głowie. Twarz miała pomalowaną jak klown i dwa żółte
frędzle przypięte do gorsu zielonej bluzki.
Zwiatło za plecami rozbłysła jeszcze mocniej i obejrzałem się, by zbadać przy-
czyny. fontanna, jak się okazało, strzelała płynnym ogniem już na sześć metrów
w górę. Płomienie wylewały się z misy na kamienie posadzki, a szeroki strumień
płynął w moją stronę.
W tej właśnie chwili usłyszałem cichy śmiech. Podniosłem głowę.
W ciemnej szacie, kapturze i rękawicach stał na podeście u góry mag w ko-
baltowej masce. Jedną dłoń oparł na poręczy, drugą wyciągał ku fontannie. Po-
nieważ oczekiwałem spotkania z nim podczas wyprawy, przygotowałem się na-
leżycie. Gdy płomienie skoczyły jeszcze wyżej i utworzyły wielką, jasną wieżę,
która niemal natychmiast pochyliła się w moją stronę, wypowiedziałem słowo
najodpowiedniejszego z moich trzech zaklęć obronnych. Drgnęły prądy powie-
trza i wspierane energią Logrusu błyskawicznie osiągnęły potęgę huraganu. Od-
pychały ode mnie ogień. Zmieniłem trochę pozycję, by dmuchały w stronę maga
na schodach. Szybko skinął ręką; płomienie opadły do fontanny i przygasły do
ledwie żarzącego się strumyczka.
W porządku. Remis. Nie przyszedłem, żeby rozstrzygnąć sprawę z tym face-
tem. Przybyłem, by przechytrzyć Luke a i samemu uratować Jasrę. Kiedy zosta-
nie moim więzniem, Amber będzie dokładnie zabezpieczony przed wszystkim, co
Luke sobie zaplanował. Mimo to myślałem o tym magu; gdy tylko ucichła wichu-
149
ra, znów usłyszałem jego śmiech. Czy używał zaklęć, jak ja? Czy żyjąc u zródła
tak wielkich mocy, potrafił kierować nimi bezpośrednio i kształtować wedle woli?
Jeśli to drugie, co podejrzewałem, to chował w rękawie praktycznie niewyczerpa-
ny zapas sztuczek; każdy pojedynek w pełnej skali na jego terenie skończy się
ucieczką albo użyciem broni jądrowej to znaczy wezwaniem samego Chaosu,
by doszczętnie rozniósł całą okolicę. A tego właśnie wolałbym uniknąć: unice-
stwienia wszystkich zagadek, wśród nich sekretu tożsamości maga. Lepiej je roz-
wiązać, uzyskać odpowiedzi być może kluczowe dla bezpieczeństwa Amberu.
Lśniąca metalowa włócznia zmaterializowała się w powietrzu przed magiem,
zawisła na moment i pomknęła ku mnie. Użyłem drugiego zaklęcia obronnego:
przywołałem tarczę, która odbiła pocisk.
Istniała tylko jedna alternatywa pojedynku na zaklęcia albo zniszczenie lokalu
przez Chaos: musiałbym nauczyć się samemu kierować tutejszą mocą i spróbować
pokonać Maskę w jego własnej grze. Teraz nie miałem czasu na próby; w pierw-
szej spokojniejszej chwili musiałem załatwić swoją sprawę. Prędzej czy pózniej
jednak dojdzie do konfrontacji on wyraznie się na mnie uwziął i może nawet
sam wysłał do lasu tego niezręcznego wilkołaka.
Nie chciałem w takiej chwili ryzykować badania tutejszego zródła mocy,
zwłaszcza że Jasra była dość silna, by pokonać pierwszego władcę, Sharu Garrula,
a ten facet dość silny, by pokonać Jasrę. Chociaż wiele bym dał za wyjaśnienie,
czemu się do mnie przyczepił. . .
A więc. . .
Czego właściwie chcesz?! krzyknąłem.
Metaliczny głos odpowiedział natychmiast.
Twojej krwi, twojej duszy, twojego umysłu i twojego ciała.
A co z moim zbiorem znaczków pocztowych?! wrzasnąłem. Pozwo-
lisz mi zachować datowniki z pierwszego dnia emisji?
Przysunąłem się do Jasry i objąłem ją za ramiona.
Po co ci ona, śmieszny człowieczku ? spytał mag. To przedmiot bez
żadnej wartości.
To czemu się nie zgadzasz, żebym ją sobie zabrał?
Ty zbierasz znaczki. Ja kolekcjonuję zarozumiałych czarnoksiężników.
Ona jest moja, a ty będziesz następny.
Czułem, jak wznosi się skierowana przeciwko mnie moc.
Co masz przeciwko swoim braciom i siostrom w Sztuce?! zawołałem.
Nie odpowiedział, ale powietrze wypełniło się nagle ostrymi, wirującymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]