[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- John Christow, rzecz jasna.
- Wielki Boże, Lucy& - zaczął, ale nagle zamilkł.
- Byłam bardzo zmartwiona - zaczęła lady Angkatell. - Martwiłam się o Ainswick.
- O Ainswick, rozumiem. Zawsze bardzo ci zależało na tej posiadłości. Czasem
mam wrażenie, że to jedyna ważna dla ciebie rzecz na ziemi.
- Edward i David są ostatnimi z Angkatellów. David jest do niczego. Nigdy się nie
ożeni, z powodu swojej matki i tych wszystkich rzeczy. Po śmierci Edwarda odziedziczy
posiadłość, ale pozostanie kawalerem, a my oboje umrzemy, zanim on osiągnie wiek
dojrzały. Będzie ostatnim z Angkatellów i wszystko się skończy.
- Czy to jest aż tak ważne, Lucy?
- Oczywiście, że tak! Chodzi przecież o Ainswick!
- Powinnaś się była urodzić chłopakiem - powiedział sir Henry i uśmiechnął się
pod nosem. Nie potrafił sobie wyobrazić Lucy jako mężczyzny.
- Wszystko zależy od tego, czy Edward się ożeni, a on jest uparty jak osioł. Ma
60
taką samą podłużną czaszkę jak mój ojciec. Miałam nadzieję, że da sobie spokój z
Henriettą i poślubi jakąś miłą dziewczynę, ale teraz widzę, że sprawa jest beznadziejna.
Potem miałam nadzieję, że romans Henrietty i Johna potoczy się zwykłym torem. Jego
związki, jak sądzę, nigdy nie były trwałe. Ale widziałam, jak na nią patrzył w sobotę.
Naprawdę mu na niej zależało. Myślałam, że gdyby się udało usunąć Johna, Henrietta
mogłaby wyjść za Edwarda. Ona nie należy do osób żyjących wspomnieniami i
przeszłością. Wszystko sprowadzało się do tego, żeby się pozbyć Johna Christowa.
- Lucy! Ty chyba nie& pozbyłaś się Johna Christowa? Lady Angkatell wstała i
wyjęła z wazonu dwa zwiędłe kwiaty.
- Kochanie - powiedziała - chyba nie myślisz, że to ja zabiłam Johna Christowa?
Miałam ten głupi pomysł z wypadkiem, ale potem sobie przypomniałam, że sami
zaprosiliśmy Christowa do siebie; on się tu nie wpraszał. Nie można zapraszać kogoś po
to, żeby zaaranżować wypadek. Nawet Arabowie przestrzegają praw gościnności. Nie
martw się tym, Henry.
Stała i patrzyła na męża z pogodnym, czułym uśmiechem.
- Zawsze się o ciebie martwię, Lucy - powiedział sir Henry zmęczonym głosem.
- Niepotrzebnie, kochanie. Sam widzisz, że wszystko się dobrze ułożyło.
Pozbyliśmy się Johna nie kiwnąwszy w tej sprawie palcem. To mi przypomina - dodała
lady Angkatell - tego człowieka z Bombaju, który był dla mnie taki nieuprzejmy. Trzy dni
pózniej przejechał go tramwaj. - To mówiąc, otworzyła drzwi i wyszła na taras.
Sir Henry śledził wzrokiem jej wysoką, szczupłą sylwetkę. Miał zmęczoną,
postarzałą twarz człowieka, który wie, co to strach.
W kuchni Doris Emmott kurczyła się pod gradem wymówek Gudgeona. Pani
Medway i panna Simmons powtarzały jego słowa, jak chór w greckiej tragedii.
- Zgłaszasz się na ochotnika i dzielisz swoimi pochopnymi wnioskami, jak jakaś
niedoświadczona smarkula.
- Właśnie - przytaknęła pani Medway.
- Jeśli widziałaś mnie z pistoletem w ręce, powinnaś przyjść do mnie i powiedzieć:
Panie Gudgeon, może zechciałby mi pan to uprzejmie wyjaśnić .
61
- Albo mogłaś przyjść do mnie - wtrąciła pani Medway. - Zawsze chętnie powiem
młodej dziewczynie nie znającej świata, co powinna myśleć.
- Nie powinnaś natomiast - powiedział srogim głosem Gudgeon - paplać przed
tym policjantem; w dodatku przed sierżantem. Staraj się unikać policji, jeśli to tylko
możliwe. Wystarczy, że kręcą się po całym domu.
- To bardzo przykre - mruknęła panna Simmons.
- Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się nic podobnego.
- Wszyscy wiemy - ciągnął Gudgeon - jaka jest nasza pani. Nic, co pani robi, nie
jest w stanie mnie zdziwić. Ale policja nie zna pani tak dobrze jak my. To nie do
pomyślenia, żeby ktoś zawracał pani głowę głupimi pytaniami i podejrzeniami tylko
dlatego, że chodziła sobie z bronią w koszyku. W jej przypadku nie ma w tym nic
niezwykłego, ale policja wszędzie węszy morderstwa i inne niemiłe rzeczy. Pani jest
zawsze nieobecna duchem i nigdy nie skrzywdziłaby nawet muchy, ale faktem jest, że
odkłada różne rzeczy w przedziwne miejsca. Nigdy nie zapomnę - powiedział Gudgeon,
do głębi poruszony - jak przyniosła do hallu żywego homara i położyła go na tacy.
Zaskoczyła mnie tym, chociaż niejedno w życiu widziałem!
- To musiało być, zanim ja tu przyszłam - powiedziała zaciekawiona Simmons.
Pani Medway zerknęła na zbłąkaną Doris, żeby sprawdzić, jakie wywarli na niej
wrażenie.
- Jeszcze o tym porozmawiamy. Mówimy to wszystko tylko dla twojego dobra,
Doris. Tylko pospólstwo zadaje się z policją; nie zapominaj o tym. Możesz już wrócić do
jarzyn. Uważaj na fasolkę, wczoraj była połamana.
Doris pociągnęła nosem.
- Dobrze, pani Medway - powiedziała i posłusznie podeszła do zlewu.
- Obawiam się, że nie będę dzisiaj miała dobrej ręki do ciasta - powiedziała pani
Medway, pełna najgorszych przeczuć. - Jutro ta okropna rozprawa. Ile razy o tym
pomyślę, wszystko się we mnie przewraca. %7łeby nam się przytrafiło coś podobnego!
62
XXII
Haczyk przy furtce zabrzęczał. Poirot wyjrzał przez okno i zobaczył gościa. Poznał
ją od razu. Był ciekaw, czego może od niego chcieć Veronica Cray.
Wniosła do pokoju delikatny zapach, który Poirot natychmiast rozpoznał. Miała na
sobie kostium z tweedu i wysokie buty, jak Henrietta, ale - pomyślał Poirot - w niczym nie
jest do Henrietty podobna.
- Panie Poirot! - Głos miała przyjemny, lekko niespokojny. - Dopiero teraz się
dowiaduję, kto jest moim sąsiadem. Zawsze pragnęłam pana poznać.
Przyjął jej wyciągnięte dłonie i pochylił się nad nimi.
- Cała przyjemność po mojej strome, madame.
Z uśmiechem na ustach przyjęła ten hołd. Nie chciała herbaty, kawy ani koktajlu.
- Nie, dziękuję. Przyszłam, żeby z panem porozmawiać. Poważnie. Jestem
zmartwiona.
- Jest pani zmartwiona? Przykro mi. Veronica usiadła i westchnęła.
- Chodzi o śmierć Johna Christowa. Jutro odbędzie się rozprawa. Wiedział pan o
tym?
- Tak, wiedziałem.
- To wszystko jest tak nieoczekiwane& - Zamilkła. -Ludzie by mi nie uwierzyli -
podjęła po chwili - ale pan jest inny. Pan zna ludzką naturę.
- Odrobinę - potwierdził Poirot.
- Był u mnie inspektor Grange. Wbił sobie do głowy, że pokłóciłam się z Johnem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]