[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dowanie odmówiła wyrzucenia podarków. Wiedziała, ile kryje się w nich miłości,
i dlatego dobrze je ukrywała.
Sol nie znała faktów, trapiło ją jedynie nieprzyjemne uczucie spowodowane
dziwnym zachowaniem Liv.
Sol poznała wielu młodych mężczyzn, studentów z otoczenia Daga. Nie po-
ciągali jej jednak młodzi uczeni. Podświadomie szukała ideału, ale takiego, który
byłby męski i trochę nieokrzesany. A na dodatek większość studiujących na uni-
wersytecie stanowili przyszli księża. To było najbardziej szlachetne powołanie.
Inne fakultety, jak prawniczy czy ogólno-naukowy, cieszyły się mniejszym powa-
żaniem.
Zdarzało się, że Sol wzdychała zrezygnowana. Jej męski ideał. . . Gdzie go
szukać? Doprawdy kogoś takiego nie spotyka się na każdym kroku!
Często do głowy przychodziła jej myśl, że jedynym który zdołałby zaspokoić
jej żądze, jest sam Szatan!
Rok 1660 rozpoczął się uroczystościami kościelnymi, Sol nie brała w nich
udziału, z góry znajdując dobre wytłumaczenie: zaofiarowała się , że zostanie
w domu i zajmie się małym Albrektem, tak by cała pobożna służba mogła udać się
na modlitwy. Hrabina była tym trochę zmartwiona, ale Sol gładko wyjaśniła, że
odwiedza kościół raz w tygodniu, aby w ten sposób otrzymać błogosławieństwo.
Prawdą było, że nie zbliżyła się do żadnego księdza od czasu fatalnego chrztu,
kiedy to napluła jego wielebności w twarz i posiniaczyła kopniakami jego bogo-
bojne nogi.
Pózną wiosną hrabiostwo, Sol i Dag otrzymali zaproszenie na dworski bal.
Strahlenhelmowie byli dumni z mieszkającej u nich pięknej dziewczyny i bardzo
chcieli zaprezentować ją swoim przyjaciołom.
Hrabina wybrała dla niej szaty; ich kolor wspaniale współgrał z barwą oczu
Sol. Suknia była uszyta z grubego zielonego jedwabiu, a kiedy dziewczyna się
poruszała, w rozcięciach błyskała halka ze złotej lamy. Próbowały również ufry-
41
zować jej włosy, doszły jednak do przekonania, że najlepiej wyglądała z rozpusz-
czonymi. Była tak piękna, że patrzącym na nią zapierało dech w piersiach.
W drodze do zamku Dag uprzedził Sol, że będą się wokół niej tłoczyć męż-
czyzni. Prosił więc, by trzymała się na przyzwoity dystans.
Sol tylko roześmiała się pogardliwie.
Phi, nie potrzeba mi żadnych dekadenckich dworaków. Chcę kogoś, kto
mnie porwie!
Uchowaj Boże! mruknął Dag cicho. Wychodzą z ciebie cechy Ludzi
Lodu. Masz w sobie zbyt wiele z Hanny.
I jestem z tego dumna odpowiedziała Sol. Ale nie bój się, braciszku.
Będę się zachowywać tak cnotliwie i dostojnie, że aż ogarną cię mdłości!
Dag nie mógł się nie roześmiać.
Sol złożyła ukłon królowi Christianowi, krzepkiemu dwudziestotrzylatkowi,
któremu niezaprzeczalnie zaświeciły na jej widok oczy. Ponieważ jednak był od
trzech lat żonaty, a ponadto miał na boku romans, trzymany był na wodzy z dwóch
stron. Ale to nie przeszkodziło mu dyskretnie zanotować jej imię i adres.
Wielu innych szlachciców, różnego wieku i wyglądu, okazało Sol gorące zain-
teresowanie. Z marszu oświadczył się jej pewien Christian Friis, a dwóch innych
młodzieńców, Gyldenstierne i Bille, bliskich było bójki o jej względy.
Sol bawiła się doskonale. Udawała ogromnie cnotliwą, ale jednocześnie nie-
przyzwoicie przewracała oczami. Tańce, których nauczyła ją Charlotta, były ża-
łośnie stare, ale kawalerowie tłoczyli się nieprzytomnie, by ją nauczyć tych mod-
nych. Dzięki nim szybko przyswoiła sobie nowe kroki. Obsypywana przeróżnymi
propozycjami, z łatwością odgrywała rolę cnotliwej panny po prostu dlatego,
że żaden z mężczyzn nie wpadł jej w oko.
Ale na balu wydarzyło się coś, co zakończyło jej barwne życie w Kopenhadze.
W sali było tak wiele gości, że Sol nie zdążyła jeszcze przyjrzeć się wszystkim
dokładnie, gdy zorientowała się, że jest obserwowana. Dzięki swojej wrażliwości
poczuła coś więcej: płynącą w jej kierunku nienawiść.
Szybko odkryła kto wysyła ku niej te sygnały. Natychmiast rozpoznała
pierwszą damę mistrza, jak po cichu ją nazywała, kobietę, która mówiła najwię-
cej w rzekomej świątyni Szatana. A więc zaszła aż tak wysoko! Nic dziwnego, że
bała się Sol.
Sol wyraznie wyczuwała, że kobieta ma zdecydowanie złe zamiary. Postano-
wiła być szczególnie ostrożna.
Na balu jako jeden z pierwszych do nieprzytomności upił się sam król. Mu-
siano go wynieść z sali i położyć do łoża.
Sol brała już udział w rozmaitych zabawach; często zdarzało się jej widzieć
nieopanowane jedzenie i picie, ale to tutaj przeszło wszelkie granice. W zwyczaju
było, że mężczyzni wychodzili na zewnątrz, aby tam wsunąć dwa palce do gardła
i w ten sposób zrobić więcej miejsca na dalsze ucztowanie. Byli też i tacy, którzy
42
nie zdążyli wyjść za drzwi, pozostawiając służbie sprzątanie po sobie. Zwinie!
pomyślała Sol z pogardą i zapragnęła znalezć się już w domu sędziego.
W tej samej chwili podszedł do niej nieznajomy mężczyzna i ukłonił się dwor-
nie.
Panna Sol? Wasz brat chciałby z wami rozmawiać. Czeka na dole, w dru-
gim końcu korytarza.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]