[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Theo był trochę zdziwiony pytaniem. Jednak
zamiast pouczać młodziaka o niewtrącaniu nosa
w nie swoje sprawy odpowiedział:
- Nie wiedziałem o nim. Byłem w Grecji. Mar
tha... Pani Antonides była tutaj. Widziałem ją
dopiero parÄ™ tygodni temu na weselu. Wtedy siÄ™
TYDZIEC NA SANTORINI 121
dowiedziałem. Zanim tu przyjechałem, musiałem
uporządkować swoje życie.
Zanim Martha mogła cokolwiek powiedzieć,
wszyscy odwrócili się w jej kierunku, a Dustin
zapytał:
- Nic pani mu nie powiedziała?
- No... Był w Grecji a ja nie wiedziałam, gdzie
go szukać - starała się znalezć właściwe usprawie
dliwienie.
- W Grecji nie ma poczty? - nalegał Stephen.
- Telefonu? - dodał Jeremy.
- To ma być odpowiedzialne zachowanie?
- Dustin skrzywił twarz.
- Na litość boską! To nie wasza sprawa! - Mar
tha chciała ich wszystkich udusić. - Tylko między
mną a Theo... panem Savasem. Nie powinien był
zaczynać tematu.
- Ale jeśli to jego dziecko, to ma prawo się
martwić - powiedział Jeremy.
- I być tutaj - dodał Dustin, po czym równie
skrzywiony jak przed chwilą zapytał Theo: - Ma
pan zamiar tu zostać?
- Tak - odparł Theo, a w tym samym czasie
Martha krzyknęła:
- Nie!
Czwórka nastolatków spojrzała na siebie
z uśmiechem, po czym Jeremy, pokazując kciuk,
stwierdził:
- Zapowiada siÄ™ bardzo ciekawy spektakl.
122 ANNE MCALLISTER
Martha doskonale wiedziała, że nie ma szans
w dyskusji z pięciorgiem osób, z których czworo
miało być po jej stronie! Postanowiła nic nie
mówić. Jej uczniowie nie powinni się wtrącać.
A Theo i tak niedługo wyjedzie. Była tego pewna.
Tylko że Theo chyba nie miał zamiaru nigdzie
jechać. Pomagał chłopcom ustawiać rzutnik,
z którego wyświetlane były zdjęcia według ich
wskazówek. Tych samych ona udzielała wcześ
niej im.
- Niech się pani nie denerwuje - szepnęła
Clare, przypatrując się malującej Marcie, która
próbowała powstrzymać złość. - Oni chcą dobrze.
- Hm. - Na nic więcej nie było Marthy stać.
- On na pewno chce dobrze - kontynuowała
Clare, najwyrazniej mówiąc o Theo. - Jest na
prawdÄ™ Å‚adny.
Martha dalej nakładała farbę. Clare odwróciła
się, by obserwować, jak Theo lekko przemieszcza
siÄ™ po rusztowaniu.
Zbliżała się szósta, gdy skończyli. Co dziwne,
żadne z dzieciaków nie ścigało się do drzwi, jak to
zwykle bywało. Theo rozmawiał z Dustinem o ło
dziach, a Jeremy i Stephen przysłuchiwali się im.
Jednak cały czas pracowali.
- Zbieramy się - powiedziała Martha piąty raz.
- Jestem pod wrażeniem. Dobrze się dziś spisaliś
cie. Ale nie przesadzajcie. Zachowajcie trochÄ™
entuzjazmu na jutro. Kończymy.
TYDZIEC NA SANTORINI 123
Uczniowie w końcu odłożyli pędzle i niechętnie
zeszli na dół.
- Wybieramy się na pizzę - powiedział Jere
my. - Pójdą państwo z nami?
Ona i Theo. Dziwne, że mimo dobrych ukła
dów, jakie miała ze swoimi pomocnikami, nigdy
wcześniej nie zaprosili jej na pizzę po malo
waniu.
- On pewnie pójdzie. - Martha kiwnęła głową
w stronÄ™ Theo rozmawiajÄ…cego z Dustinem. - Ja
jestem zmęczona. Pójdę do domu się położyć, Ale
dziękuję.
- Nie ma sprawy - odparł Jeremy, po czym
podbiegł do Theo. Zauważyła tylko, że ten po
kręcił głową, ale powiedział też coś, co rozbawiło
chłopców. Potem przybili piątki.
- To do jutra! - krzyknÄ…Å‚ Jeremy, wychodzÄ…c.
Zostali tylko ona i on. I Ted, na szczęście.
- Idziemy? - zapytał Theo.
- IdÄ™ do domu. Sama.
- OdprowadzÄ™ ciÄ™.
- Nie.
- Mogę cię śledzić.
Jest do tego zdolny, pomyślała.
- Jak chcesz - odparła.
Przypięła Tedowi smycz, włożyła kurtkę, szalik
i rękawiczki, po czym zeszła po schodach. Theo
otworzył jej drzwi i odebrał łopatę.
- PotrzebujÄ™ jej!
124 ANNE MCALLISTER
- PodwiozÄ™ ciÄ™.
- Nie musisz...
- Daj spokój, Martho. Jeśli się nie zgodzisz,
wrzucÄ™ ciÄ™ do samochodu silÄ….
Spojrzała na niego. Był ucieleśnieniem spokoju
i cierpliwości. Zwróciła się do Teda:
- Bierz go!
Theo uśmiechnął się tylko.
- Nic mi nie zrobi. Rozumiemy siÄ™.
Martha przymrużyła oczy.
- Jak to? Wcześniej się go bałeś.
- Nie bałem się. Musiałem go poznać.
- Uśmiechnął się szeroko.
MrugnÄ…Å‚, wyjmujÄ…c z kieszeni kurtki torebkÄ™
psich przysmaków. Ted zaszczekał radośnie.
- Chodzmy - zaśmiał się, po czym przekopał
dróżkę do samochodu.
Otworzył drzwi i zaprosił ich do środka. Gdy
sam wsiadł, odwrócił się i zapytał:
- DokÄ…d jedziemy?
Martha odpowiedziała niechętnie i opisała
drogÄ™ do swojego domu. Przejechali przez po
kryte śniegiem miasto na tle odległych białych
gór.
- To ten dom na rogu.
Martha wskazała trzypiętrowy wiktoriański
dom. Jej mieszkanie znajdowało się na drugim
piętrze. Było małe, ale przytulne z dwoma sypial
niami, salonem i kuchnią. Widok z okna wychodził
TYDZIEC NA SANTORINI 125
na miasto i dekoracje świąteczne zawieszone nad
ulicami.
- Aadnie tu. Przytulnie - powiedział Theo
wbrew jej oczekiwaniom.
- Co zjesz na kolację? - zapytał, wchodząc
za niÄ….
- To, co mi zostało z wczoraj. Zupa, tuńczyk.
Wystarczy tylko dla mnie, przykro mi. - Jednak jej
mina nie robiła takiego wrażenia.
Theo zignorował ją.
- Co my tu mamy... - ZdjÄ…Å‚ kurtkÄ™ i zaczÄ…Å‚
przeszukiwać kuchenne szafki.
Martha nie miała już siły protestować. Powie
działa tylko:
- Proszę bardzo, życzę szczęścia.
Zdjęła z siebie zimowy strój, powiesiła na kalo
ryferze, po czym udała się na spoczynek w fotelu.
Zamknęła oczy.
Parę minut pózniej otworzyła je gwałtownie,
gdy poczuła, jak ktoś unosi jej stopy i kładzie
na podnóżku.
- Nie bój się - łagodnie powiedział Theo.
Znów zamknęła oczy. Nie bądz miła, pomyś
lała, trudniej będzie ci się przeciwstawić.
Pochylił się nad nią i musnął wargami jej włosy.
Niech ciÄ™ szlag, Theo!
Zacisnęła pięści. Nienawidziła go za przypo
mnienie jej tego, czego już nie mogła mieć.
Co gorsza, jej pies obronny nawet nie warknÄ…Å‚,
126 ANNE MCALLISTER
by ostrzec o zbliżającym się niebezpieczeństwie.
Leżał na podłodze i obserwował poczynania Theo,
który rozmrażał mięso w mikrofalówce, otwierał
puszki i szukał przypraw. Na Santorini nigdy nie
gotował. Uważał, że to może wysyłać mylne su
gestie.
Wyglądał bardzo kusząco. Martha starała się
nie patrzeć. Chwyciła książkę o rozwoju dziecka,
którą wypożyczyła z biblioteki, jednak jej uwagę
przykuwał szczupły brunet w kuchni.
- Jedzmy - powiedział w końcu.
Danie było proste. Spaghetti z mięsem i grzyba
mi, z sałatką. Wszystkie składniki znajdowały się
w domu.
Martha postanowiła zjeść i nabrać siły na poty
czkę, po której miała nadzieję odesłać go do domu.
Jadła bez słowa. Theo natomiast cały czas opo
wiadał jej o łodzi, którą kupił w Newport, kiedy ją
opuścił.
- Spodobałaby ci się.
Nie odpowiedziała.
Zaczął mówić też o wyścigach, w których brał
udział.
Nie reagowała. Nie powiedziała też nic, kiedy
opowiadał o Nowej Zelandii.
- Spodobałaby ci się.
- Tu mi się podoba - odparła stanowczo.
Theo nawet nie starał się jej przekonać.
- Jeszcze? - zapytał, kiedy skończyła.
TYDZIEC NA SANTORINI
127
- Nie, dziękuję. Było... bardzo dobre - powie
działa szczerze.
Niech wie, że mówi, co myśli.
Wstała, by wynieść naczynia, jednak Theo po
derwał się i zabrał je z jej rąk.
- Ty gotowałeś, ja pozmywam. - Zregenero
wała siły po kolacji. Była gotowa stoczyć bitwę.
Theo wzruszył ramionami.
- W porzÄ…dku. WyprowadzÄ™ Teda.
Martha niemal upuściła talerze.
- Musi wyjść, prawda?
- Tak, ale...
- Nie możesz wychodzić w taką pogodę, Mar-
tho.
- Więc przygwozdz mnie do ziemi dla pewno
ści - odburknęła.
- To dobry pomysł - powiedział z uśmiechem
Theo.
- Nie.
Zaśmiał się i chwycił kurtkę. Przekupiwszy
Teda smakołykiem, założył mu smycz i wyszli.
Gdy została sama, starała się dojść do siebie.
Jak wrócą, odbierze Theo smycz na progu
i podziękuje za troskę. Powie też, że będzie
miał pełną swobodę w utrzymywaniu kontaktów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]