[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Powiedziała, o co chodzi? Pani Fenton zmarszczyła brwi.
- Nigdy o to nie pytam. Powinien pan już wiedzieć.
- Czasami mówią bez pytania.
- Ale nie ona.
Ku swemu niezadowoleniu stwierdziłem, że pani Fenton znowu wysprzątała mi biurko.
Wszystko było poukładane w równe stosiki. Problem w tym, że nie wiedziałem, co jest w którym.
Rozmawiałem już z nią na ten temat i prosiłem, żeby powściągnęła swoje gospodarskie zapędy,
przynajmniej, jeśli chodzi o teren mojego biurka, ale nic to nie dało.
Wyciągnąłem na wierzch zeszyt z żółtymi kartkami, żeby móc robić notatki, kiedy zjawi się
Rebecca Harris.
Kiedy wielkie korporacje mają problemy prawne, zazwyczaj szukają porady w wielkich firmach
prawniczych, które specjalizują się w wielkich sprawach i wielkich pieniądzach. U mnie zjawiają
się ludzie, kiedy zostaną pobici albo chcą się rozwieść, albo nie mogą poradzić sobie z podatkami
i obawiają się bankructwa. Także poszkodowani w wypadkach lub niesłusznie - przynajmniej w
ich mniemaniu - wylani z pracy. Przychodzą też tacy, którzy postanowili sporządzić testament
albo podważyć ostatnią wolę zmarłego krewnego. Istnieje tyle powodów, ilu ludzi. Wielu, jeśli
nie większość, zjawia się, gdyż jakiś policjant czy nawet prokurator zarzucił im czyn, za który
grozi więzienie. Strach, gniew lub chciwość - albo wszystkie te trzy powody naraz - to główne
przyczyny składania wizyt takiemu jak ja adwokatowi.
Zastanawiałem się, co też sprowadza do mnie Rebeccę Harris. Nie musiałem głowić się nad
tym zbyt długo, pani Fenton bowiem wprowadziła gościa do mojego gabinetu i zamknęła za sobą
dyskretnie drzwi.
Rozpoznałem ją, chociaż wyglądała zupełnie inaczej niż w stroju służbowym-czarnej,
przypominającej uniform sukience, takiej, jakie noszą wszystkie kelnerki w gospodzie. Teraz
miała na sobie dobrze skrojone spodnie i czarny sweter. Szyję spowijał jedwabny szal. Przez rękę
przewiesiła czarny płaszcz przeciwdeszczowy. To była ta, o której myślałem - z włosami
ściągniętymi do tyłu.
Uścisk jej dłoni był mocny. Wskazałem fotel po drugiej stronie biurka.
- Czy pan mnie pamięta? - zapytała.
- Tak. Miło cię znowu widzieć. Mogę ci mówić Becky? Skinęła głową.
- W czym mógłbym ci pomóc, Becky?
- Nie jestem nawet pewna, czy to możliwe.
- Opowiedz mi, jaki masz problem, i zobaczymy.
- Czuję się, no... zakłopotana.
Starałem się przybrać uspokajający wyraz twarzy.
- %7ładne twoje słowo nie wyjdzie poza te cztery ściany. Rozluznij się i po prostu mów.
Przyglądała mi się przez chwilę uważnie, jakby się wahała, w końcu oznajmiła:
- Zostałam zgwałcona. - W jej głosie nie słychać było jakiejś specjalnej emocji.
- Czy zgłosiłaś to na policję? -Tak. Do biura miejscowego szeryfa. -I?
- Zapewnili, że przeprowadzą śledztwo.
- Becky, chyba lepiej będzie, jeśli zaczniesz od samego początku.
- Chciałabym zapalić, jeśli nie będzie to panu przeszkadzało.
- Proszę.
Wyciągnęła papierosa z torebki i zapaliła go, po czym wydmuchała duży obłok białego dymu.
Zauważyłem, że jej dłoń lekko drży.
- Próbuję rzucić - rzekła - ale teraz jestem za bardzo zdenerwowana.
-Jasne. No więc słucham.
- Czy zna pan Howarda Wordleya?
- Handel samochodami? Skinęła głową.
- To on.
Nie roześmiałem się, choć obraz Howarda Wordleya w roli gwałciciela wydał mi się
niesłychanie komiczny. Wordley był właścicielem Wspaniałego świata samochodów" i
importował najbardziej luksusowe marki europejskie oraz kilka japońskich, ale tylko te z
najwyższej półki. Spotkałem go kilkakrotnie w czasie miejscowych imprez towarzyskich. Według
mojej oceny zbliżał się do siedemdziesiątki i był tęgim, niskim człowieczkiem o wyglądzie
zadziornego kogucika, z małymi oczkami jak paciorki, oczkami drapieżcy. Przypominał kulę na
nóżkach, z wierzchu pokrytą krótkimi siwymi włosami, ostrzyżonymi na sposób wojskowy. Becky
przewyższała go o dobre kilka centymetrów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]