They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciała i ciasna; inaczej można byłoby ściągnąć pas z kobiety lub wyjąć kobietę z pasa siłą,
ryzykując wyłącznie otarcia skóry.
110
Ten pas był nawet wyjątkowo ciasny; tak ciasny, że utrudniał oddychanie. Stagg zdo-
łał jednak wsunąć dłonie pod jego część przednią, choć Mary skarżyła się na ból. Nie
przejmując się jej jękami zaczął skręcać stal w nadziei, że uda mu się rozerwać zamek.
 O, Boże!  krzyczała Mary.  Nie, nie! Zgnieciesz mnie, zabijesz! Nie!
Nagle opuścił ręce; wydawało się, że na moment odzyskał kontrolę nad swymi bez-
myślnymi odruchami. Oddychał ciężko.
 Przykro mi, Mary. Nie wiem, co robić. Być może powinienem uciec jak najdalej
nim to, co mną rządzi, każe mi szukać cię znowu.
 Możemy się nigdy nie spotkać  Mary wyglądała smutno i mówiła bardzo cicho.
 Będzie mi ciebie brakowało, Peter. Lubię cię, nawet bardzo lubię; tylko nie wtedy, kie-
dy jesteś pod wpływem tych rogów. Nie ma się co oszukiwać  jeśli nawet zwyciężysz
dziś, przegrasz jutro.
 Lepiej może uciec zaraz, kiedy potrafię się jeszcze jakoś kontrolować. Co za dyle-
mat! Muszę cię porzucić na pewną śmierć, bo jeśli cię nie zostawię, zginiesz.
 Nie możesz zrobić nic innego.
 No...  zawahał się Stagg  ten pas wcale nie musi oznaczać, że nie dostanę, cze-
go chcę. Są przecież inne sposoby.
Mary zbladła i krzyknęła  Nie!
Stagg odwrócił się i pobiegł ścieżką tak szybko, jak tylko mógł. Po chwili przyszło mu
jednak do głowy, że Mary będzie szła właśnie ścieżką, więc skręcił w las. Właściwie nie
był to nawet las w ścisłym znaczeniu tego słowa; po Spustoszeniu zniszczony kraj odra-
dzał się bardzo powoli. Tej ziemi nie obsiewano, nie nawadniano i nie nawożono jej jak
pól DeCe. Drzew spotykało się stosunkowo niewiele; rosły tu przeważnie chwasty i ni-
skie krzewy, a ich też nie było zbyt wiele. Tam, gdzie przez cały rok nie brakowało wody,
drzewa rosły jednak gęściej. Stagg biegł zaledwie chwilę, gdy trafił na strumyk. Rzucił
się w wodę z nadzieją, że jej chłód ostudzi nieco pożar jego jąder, ale woda była ciepła.
Zerwał się, przeskoczył strumień i pobiegł dalej. Okrążył drzewo i niemal wpadł na
niedzwiedzia.
Od czasu, gdy wraz z Mary opuścił Wielką Królową, wypatrywał tych zwierząt. Wie-
dział, że spotyka się ich tutaj stosunkowo dużo; Pantelflanie czcili je, dokarmiali jeńca-
mi a także zbuntowanymi kobietami.
Stał oko w oko z wielkim, czarnym samcem. Może był on, a może nie był głodny.
Może był, a może nie był przestraszony nagłym pojawieniem się Stagga, tak samo jak
Stagg przeraził się jego nagłym pojawieniem. Gdyby miał szansę, może by się nawet cof-
nął? Ale kapitan wypadł zza drzewa tak szybko, że niedzwiedz musiał stwierdzić, iż zo-
stał napadnięty. Umiał zaś bronić się tylko w jeden sposób... więc zaatakował.
Wspiął się na zadnie łapy  jak zawsze, gdy miał do czynienia z bezbronną ofiarą,
człowiekiem; i prawą, wielką łapą zadał cios, mierząc w głowę. Gdyby trafił, czaszka roz-
111
leciałaby się jak upuszczona na ziemię układanka.
Nie trafił, ale pazury przeorały skórę na ciemieniu Stagga, który przewrócił się
 częściowo z powodu siły ciosu a częściowo dlatego, że musiał się gwałtownie zatrzy-
mać i stracił równowagę.
Niedzwiedz opadł na cztery łapy i zaatakował powtórnie. Stagg zerwał się, wyrwał
z pochwy miecz i wrzasnął. Krzyk nie wywarł na zwierzęciu żadnego wrażenia; znów
stanęło pionowo. Człowiek machnął mieczem i zranił je w łapę. Rozjuszona bólem be-
stia zaatakowała rycząc. Stagg zadał drugi cios, tym razem jednak łapa spadła na miecz
z tak niesamowitą siłą, że wytrącona broń poszybowała wysokim łukiem i znikła wśród
chwastów.
Człowiek skoczył, by ją odzyskać, pochylił się i... niedzwiedz przykrył go swym
ogromnym cielskiem. Kapitan zarył twarzą w ziemię mając wrażenie, że dostał się pod
potężną prasę.
Przez chwilę nawet niedzwiedz był zaskoczony, bowiem zle obliczył dystans, sko-
czył zbyt daleko i przycisnął człowieka tylko dolną częścią tułowia. Przetoczył się więc
jak najszybciej i odwrócił błyskawicznie. Stagg skoczył na równe nogi rzucając się do
ucieczki. Nim zdołał przebiec dwa kroki, zwierzę dopadło go i uchwyciło przednimi ła-
pami.
Kosmonauta wiedział doskonale, że twierdzenie, jakoby niedzwiedzie zabijały swe
ofiary miażdżąc je w łapach, jest absolutnie nieprawdziwe; zdążył jednak pomyśleć, że
chyba tym razem spotkał bestię nie mającą pojęcia o tym, jak zachowują się normalnie
jej pobratymcy. W każdym razie miś próbował powstrzymać człowieka i jednocześnie
rozerwać mu pierś. Nie zdążył, bowiem Stagg wyrwał się z jego objęć. Nie miał czasu
na refleksję, jak potwornej, wręcz herkulesowej siły wymagało rozerwanie uścisku tych
niesamowicie silnych łap; gdyby się zastanowił, domyśliłby się zapewne, że siłę tę za-
wdzięczał rogom.
Odskoczył i odwrócił się, stając twarzą w twarz z przeciwnikiem. Był szybki, zbyt
wolny jednak, by próbować ucieczki. Na pięćdziesięciu metrach niedzwiedz przegoni
najlepszego olimpijskiego sprintera.
Zwierzę zaatakowało po raz kolejny i Stagg zdołał wymyślić tylko jeden sposób
obrony. Z całej siły rąbnął pięścią w czarny nos. Cios, który z pewnością zgruchotałby
ludzką szczękę, spowodował, że niedzwiedz stanął, jakby zderzył się ze ścianą, sapnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mexxo.keep.pl